Trudny czas, z którym przychodzi nam się mierzyć, pokrzyżował wiele naszych planów. Z powodu pandemii koronawirusa z żalem przełożyć musimy wizyty u naszych zacnych jubilatów, mieszkańców Gminy Lubin. Z całego serca życzymy Państwu zdrowia i wszelkiej pomyślności, wytrwałości i optymizmu, wyrażając nadzieję, że niebawem będziemy mogli spotkać się osobiście. Dziś wracamy do ostatniego ze spotkań, które miało miejsce w Szklarach Dolnych.
***
Jubileusz 95. urodzin pani Wandy Kowalów ze Szklar Górnych był okazją do spotkania całej wielopokoleniowej rodziny. Najbliżsi dostojnej jubilatki zgromadzili się prawie w komplecie, co stanowiło nie lada wzywania, zważywszy na fakt, że pani Wanda ma troje dzieci i pięcioro wnucząt, które mają już własne rodziny, rośnie kolejne pokolenie z silną reprezentacją dziewięciorga prawnucząt.
Elegancka, uśmiechnięta i niezwykle otwarta jubilatka chętnie daje się namówić do wspomnień, choć nie brakuje w nich trudnych i wyboistych życiowych ścieżek.
Pani Wanda urodziła się 19 lutego 1925 roku w Tomaszowie Lubelskim. Jako zaledwie ośmiomiesięczne dziecko traci rodziców, których zabiera epidemia tyfusu. Była najmłodszą spośród rodzeństwa. Pięciu braci i dwie siostry decyduje się wychowywać najstarsza, 16 –letnia siostra. Maleńka Wanda trafia pod opiekę sióstr zakonnych. Tam pozostaje do końca II wojny światowej. W czasie okupacji pracuje tam jako pielęgniarka.
– Nie wiem czy do końca wszyscy byliśmy potrzebni, ale nasz przełożony doktor był wyjątkowym człowiekiem i dając nam pracę, tak naprawdę ukrywał nas przed Niemcami – wspomina pani Wanda.
Być może z Tomaszowem Lubelskim dostojna jubilatka związałaby się na zawsze, gdyby nie brat, który tuż po zakończeniu działań wojennych przyjechał w rodzinne strony.
– Janek był zawodowym wojskowym. Jego oddział stacjonował w Górach Izerskich na pograniczu z Czechosłowacją. Nie był jeszcze zdemobilizowany, ale urlop chciał spędzić w domu. Mogłam zostać w Tomaszowie, mogłam się tam uczyć czy pracować, ale już wtedy widziałem, że chcę za Zachód – opowiada jubilatka.
Po demobilizacji brat pani Wandy, jako wojskowy nabywa prawo osiedlenia się w jednym w poniemieckich gospodarstw. Wybiera dom w Świeradowie Zdroju. Początkowo mieszkają tam wspólnie z siostrą i niemieckimi gospodarzami.
– Zupełnie nam ich towarzystwo nie przeszkadzało. To byli naprawdę dobrzy ludzi, którzy musieli czekać na przydzielenie im lokum w Niemczech. Nie tylko nie wchodziliśmy sobie w drogę, ale mogliśmy na siebie liczyć – dodaje pani Wanda.
Był to czas kiedy na Pograniczu Izerskim osiedlało się wielu wojskowych osadników. Wśród nich był przyszły mąż pani Wandy, który by zabiegać o jej względy, nie zawahał się przeprawiać się przez rzekę i pokonywać wzgórza, na którym usytuowany był jej dom. Choć niejednokrotnie – zwłaszcza zimą – kończyło się to ześlizgnięciem ze stromego zbocza, cel osiągnął i oświadczyny ostatecznie zostały przyjęte.
– Mam piękne wspomnienia z tego okresu. To były beztroskie lata młodości. Nic nam wtedy nie było straszne, nawet piesza wycieczka z Jeleniej Góry do Świeradowa. Zachwycały mnie widoki ośnieżonych świerków, bo w Lubelskie najwięcej był sosen. Krajobraz dosłownie dech zapierał. Gdy wracaliśmy z jednej z takich wypraw, strach ostro przeszył nam skórę. Było już ciemno, nasz transport nie dojechał, więc otoczeni z obydwu stron lasem musieliśmy na piechotę przemierzać drogę do domu. Światła, które zobaczyliśmy w oddali przeraziły nas. Brat uspokajał, że to na pewno nie wilki, bo ich dawno nikt w tych stronach nie widział. Rzeczywiście nie były to tylko wilki, tylko leśni szabrownicy. Nie mieliśmy jednak wyboru, przemoczenie, zmarznięci i głodni zdecydowaliśmy się skorzystać z ich pomocy i dojechać wozem do domu. Tam czekał na nas zimny – co prawda – pokój, ale z prawdziwymi puchowymi kołdrami i zaparzone ziółka, które przygotowała nam nasza niemiecka gospodyni. Nikt nawet kataru później nie miał – śmieje się pani Wanda.
Luty roku 1947 przynosi wypowiedzenie sakramentalnego „tak” przez panią Wandę i jej małżonka. Osiedlają się w Świeradowie, gdzie przychodzą na świat dzieci Grażyna, Jolanta i Andrzej.
Państwo Kowalów mieszkają tam do czasu, gdy „pisklęta” nie wyfruną z gniazda. Po tym, jak dzieci rozjeżdżają się do szkół i internatów, rodzice zaczynają myśleć o przeprowadzce, by być bliżej nich. Będąc szczęśliwymi posiadaczami motoru marki SHL przemierzają region (syn Andrzej mieszka wówczas w internacie w Legnicy). Rzeszotary, Kochlice, Lubin i w końcu Szklary Górne. Tu nadarza się okazja kupna domu, z której państwo Kowalów korzystają. Szczęśliwie kupnem domu w Świeradowie zainteresowane jest nadleśnictwo.
W Szklarach Górnych pani Wanda mieszka do dziś, już sama, bo mąż już niestety nie żyje. Drugą połowę domu zajmuje syn z rodziną, a córki także są niedaleko, Grażyna zamieszkała w Legnicy, a Jolanta w Lubinie.
Z okazji jubileuszu panią Wandę Kowalów odwiedził wójt Gminy Lubin Tadeusz Kielan, który życzył dostojnej jubilatce dalszych lat w zdrowiu, wszelkiej pomyślności oraz miłości i opieki najbliższych.
(MG)